Alaska
#61
Napisano 23 luty 2010 - 20:48
#62
Napisano 24 luty 2010 - 06:03
#63
Napisano 24 luty 2010 - 10:34
fotosc, sytuacja zmusiła nas do pozostania w Ambler, nie mogliśmy zbytnio addalać się od wsi a tym samym nie mieliśmy okazji na spotakania z dziką zwierzyną. Kilka ptaków, których nazw niestety nie znam (przypominały nasz czajki) kręciło się nad rzeką, ale nic poza tym. Także od tej strony nie było ciekawie. Chociaż myślę, że gdyby nasz pierwotny plan, czyli popłynięcie rzeką z dala od ludzi doszedł do skutku, to kto wie, może udałoby się zaobserwować nawet wilki, których tam podobno żyje bardzo dużo. Pod względem zwierząt cudowna jest południowa Alaska z jej niedżwiedziami, łosiami itp. bieliki amerykańskie i rybołowy widywałem niemal każdego dnia, ale 75 mm, to trochę zbyt mało, by zrobić zdjęcia z podchodu.
#65
Napisano 25 luty 2010 - 21:36
Cieszę się niezmiernie, że się podoba.
Pozdrawiam
#66
Napisano 25 luty 2010 - 21:41
#67
Napisano 26 luty 2010 - 02:49
Koledzy, którzy już wcześniej byli zdecydowani na pobyt w hotelu zajmują swoje pokoje, a grupa "namiotowa" udaje się z Bobem do jego starego domu. Umawiamy się za godzinę nad rzeką, w ujściu Ambler do Kobuk River. Miejsce to wskazał nam życzliwy Eskimos, a Bob potwierdził, że to bardzo dobre łowisko. Szybko przyrządzamy skromny posiłek, korzystając z konserw i chińskich zupek, przez to całe zamieszanie zapomnieliśmy, że właściwie od rana jedynym naszym daniem był hamburger o wątpliwym smaku.
Paweł wyjmuje termos i pyta czy ktoś ma ochotę na kawę, zdziwiłem się trochę, kiedy on ją zrobił? Czyżby wiózł ją z Anchorage? Jako nałogowy kawosz natychmiast podsunąłem swój kubek, inni również skorzystali. Pierwszy łyk rozwiał wątpliwości, w termosie była whisky! Skubaniec nikomu nie powiedział, że jednak zamierza bawić się w przemytnika! Normalnie pewnie byśmy się na niego trochę wkurzyli, bo umawialiśmy się, że nie ryzykujemy i żadnego alkoholu wieżć nie będziemy, jednak w tym momencie mały łyk dobrej whisky pozwalał wspaniale rozładować emocje, które wciąż jeszcze nie opadły.
154. Wnętrze naszej bazy, a w niej artystyczny nieład już po kilkunastu minutach...
Uzbrojeni w odpowiedni sprzęt wyruszamy nad rzekę. Po kilkuminutowym marszu dochodzimy do wskazanego nam wcześniej miejsca. Idąc przez wieś zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy zbyt mile widzianymi gośćmi. Cholera wie, co ten Eskimos o nas naopowiadał? Na szczęście nad rzeką nie ma nikogo. Andrzej jako pierwszy wykonuje długi rzut, kilka obrotów korbką i słyszymy głośne - jest! Czyżby sheefish?! Taka rzadkość a tu branie w pierwszym rzucie? Po kilku sekundach Paweł również holuje rybę, niesamowite! Trzęsącymi się z wrażenia rękami wiążę szybko jakąś wahadłówkę, daleki rzut i po trzech obrotach korbką, czuję potężne branie! Coś nieprawdopodobnego! Wszyscy trzej holujemy jednocześnie. Andrzej jako pierwszy wyjmuje swą zdobycz i robi kilka zdjęć. Natychmiast zapominamy o Eskimosach, o chciwym przewodniku, w ogóle zapominamy o bożym świecie. Jak niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia...
155. Pierwszy rzut.
Wiem, że zabrzmi to nieprawdopodobnie ale przez następną godzinę łowimy ryby dosłownie w każdym rzucie! Normalnie szok! Łowiłem w wielu miejscach na świecie, ale z czymś takim jeszcze się nie spotkałem, ba nawet nie słyszałem, żeby możliwe było złowienie trzydziestu metrowej długości ryb w trzydziestu rzutach. Nie wiem czy byłbym w stanie uwierzyć, gdybym nie przeżył tego na własnej skórze. Sieje są duże, średnio mają ok. metra, niektóre nawet więcej i ważą od 8 do 12 kg.
Zresztą zobaczcie sami.
156.
157.
158.
159.
160. Bużka "Tarpona Północy"
Czas mija nam bardzo szybko, zupełnie nie zwróciliśmy uwagi, że nasi koledzy nie przyszli nad rzekę. Czyżby coś się stało? Zaczynaliśmy się martwić, gdy wreszcie pojawili się na drodze, ale bez wędek. To był znak, że jednak nie wszystko jest w porządku.
Okazało się, że gdy my w amoku oddawaliśmy się wędkarskiej gorączce oni wciąż rozważali możliwość powrotu do Anchorage. Stanęło na tym, że "grupa hotelowa" jedna wraca. Nie ufają Eskimosom i nie chcą tutaj zostawać. Oczywiście próbowaliśmy ich przekonać, że wprawdzie Ambler to koniec świata, ale bądż co bądż to jednak Ameryka i odrobina cywilizacji dotarła także tutaj. Przecież nikt nas nie zastrzeli. Nie jesteśmy w boliwijskiej dżungli, a o naszym pobycie tutaj wie wiele osób i poza ponurymi spojrzeniami tubylców nic nam nie grozi.
Niestety nasze namowy nie miały sensu, bo koledzy już zdobyli bilety na jutrzejszy, poranny lot do Kotzebue, a stamtąd do Anchorage. Klamka więc zapadła.
Opowiedzieli nam też historię jak do hotelu przyszedł spotkany na początku wódz, czyli ojciec naszego niedoszłego przewodnika i oznajmił, że Eskimosi nie zgadzają się abyśmy poruszali się po ich terenie. Możemy jedynie chodzić po drogach i wzdłuż rzeki, ale tylko tam gdzie brzeg jest kamienisty, lub znajdują się plaże. Ponieważ zarówno rzeka jak i drogi należą do Stanów Zjednoczonych, reszta natomiast stanowi własność Eskimosów, tak więc jeżeli np. brzeg rzeki porasta trawa, to my nie możemy na ten brzeg wchodzić! Normalnie, aż nas zamurowało. Czyli jednak jest gorzej niż myśleliśmy. Przyznam, że w tym momencie nawet ja trochę zwątpiłem. Oddaliśmy kolegom nasze wędki, aby również oni złowili wymarzone ryby, a sami rozważaliśmy co robić. Wracamy czy zostajemy? Ja byłem zdecydowany zostać, natychmiast dołączył do mnie Paweł, Maciek także wyraził chęć pozostania. Andrzej jako przewodnik uznał, że nie może nas zostawić samych, tym bardziej, że zostając w zasadzie postępujemy zgodnie z planem. Tak więc ostatecznie grupa podzieliła się na dwie części, "hotelowi" wracają do Anchorage, gdzie zaczekają na nas w hotelu, "namiotowi" zostają w nadziei, że Eskimosi nie będą do nas strzelać.
Wracamy do hotelu, chcemy jeszcze porozmawiać z Bob'em. Bob uspokaja nas, że nic nam nie grozi, ale żeby nie prowokować niepotrzebnie Eskimosów i nie pogarszać i tak już napiętej sytuacji powinniśmy unikać łażenia po wsi i poruszać się wyłącznie wzdłuż rzeki, unikając wchodzenia na trawiaste brzegi. Podczas kolacji opowiadamy mu o naszych połowach, pokazując na wyświetlaczach aparatów zdjęcia. Bob stwierdza, ze wyniki są dobre ale nie takie jakie były miesiąc temu gdy miał miejsce główny ciąg tarłowy sieji, teraz już nie ma ich tak dużo, bo większość popłynęła w górę na tarliska. Po tych słowach o mało nie spadłem z krzesła! Jak to wyniki były by lepsze? Czyli co, dwie ryby na jedną przynętę?! Dla mnie to co było, przerastało wyobrażenia i zwyczajnie nie mieściło się w głowie, lepiej już nie potrafię sobie wyobrazić.
Pytamy, czy oprócz sheefish'a mamy w tej rzece szansę na inne gatunki, okazuje się, że jest w tej chwili dużo łososi ale na wędkę ich raczej nie złowimy, bo płyną głównym nurtem poza zasięgiem rzutu. Możemy też zapolować na lipienie arktyczne i arctic char, cudownie ubarwioną rybę, odmianę palii, jednak najlepsze łowiska tych ryb znajdują się w dopływach Kobuk, jeden z nich już widzieliśmy, to rzeka Ambler. Powstał jednak problem jak tam dotrzeć? Przecież nie możemy do niej dojść, bo musielibyśmy wkroczyć na "tereny zakazane". Z pomocą znowu przychodzi nam nieoceniony Bob i obiecuje, że jutro popłyniemy łodzią w górę Ambler. Cudownie, jest szansa zobaczyć odrobinę głuszy, a przynajmniej jej namiastkę.
Zrobiło się już dość póżno, więc idziemy do naszego domku, jednak chyba z powodu nadmiaru wrażeń nikt nie myśli o spaniu. Paweł znów częstuje nas rozweselającym napojem z magicznego termosu i przygotowuje danie dnia, czyli smażonego shefisha, który tak głęboko połkną woblera, że nie było szans na jego uwolnienie.
161.
Jak przystało na przedstawiciela łososiowatych, sheefish smakuje wybornie, do tego stopnia, że postanawiamy jutro również jednego zamordować. Będzie to zdecydowanie lepsze niż konserwowa fasola.
Rano żegnamy kolegów, odlatujących do Anchorage a sami, dzięki uprzejmości Boba płyniemy w górę Ambler.
Dzisiaj mały bonus dla wędkarzy, krótki film o łowieniu sheefisha, jakość marna, bo kręcony kompaktem, ale może pozwoli lepiej zrozumieć jak to wyglądało. Jeżeli się spodoba, to wstawię jeszcze coś z łososiami z Kenai.
c.d.n.
#68
Napisano 26 luty 2010 - 21:36
#69
Napisano 26 luty 2010 - 22:41
#70
Napisano 26 luty 2010 - 22:51
#71
Napisano 26 luty 2010 - 23:20
Ja ich też nie potępiam, ale mam o nich zupełnie inne zdanie niż przed moją wizytą tam w USA, bo wiesz, być dla kogoś nieuprzejmym tylko dlatego ze jesteś biały z kultury europejskiej?Dlatego ja ich tak bardzo nie potępiam
A tak na marginesie to tak już jest, że silniejszy stanowi swoje prawa i zabiera ziemie. Słowianie tez nie byli tu od zawsze. W Biskupinie np. Słowianie nie mieszkali.
Ale odbiegam od tematu Już sie tylko wczytuję dalej w Twoją opowieść
#72
Napisano 28 luty 2010 - 02:20
Land Rover Discovery
http://koo.free.ngo.pl/
#73
Napisano 28 luty 2010 - 19:42
Wracając do opowieści.
Dzięki uprzejmości Boba, właściciela sklepu i hoteliku wyruszamy w górę rzeki Ambler, bardzo chcemy złowić Arctic Char'a, przepięknie ubarwioną i podobno wspaniale walczącą rybę łososiowatą. Jej złowienie byłoby cudownym ukoronowaniem wyprawy.
Rzeka Ambler płynie trochę szybciej niż Kobuk, chociaż do górskich jej zaliczyć raczej nie można, jest jednak miejscami bardzo płytka, do tego stopnia, że chwilami mamy problem z przepłynięciem, bo łódż osiada na mieliznach.
162.
163.
Pogoda nam dopisuje, zresztą jak podczas całej wyprawy, więc zapowiada się świetna wycieczka. Podziwiamy piękne widoki. Teren dookoła wygląda na zupełnie dziewiczy, szczególnie podobają mi się smukłe świerki, one zawsze kojarzą mi się z daleką północą.
164.
Na zakrętach rzeka podmywa strome brzegi, tworząc skarpy. Według Bob'a na takich właśnie skarpach często znajduje się kości mamutów.
165.
166.Mijamy obozowisko eskimoskich rybaków.
Oczywiście cały czas łowimy, zarówno z łodzi, jak też wychodząc często na brzeg. Niestety jedyną zdobycz stanowią wszędobylskie lipienie. Jest ich tu zatrzęsienie. Piękne ryby, ale nie o takie nam chodzi, więc nawet nie robimy wielu zdjęć.
167. Lipień polarny.
W takiej sielankowej atmosferze mija nam dzień, łowimy lipienie i podziwiamy widoczki. Zapomnieliśmy zupełnie o Eskimosach i ich nie najlepszym do nas nastawieniu.
168.
Po powrocie przenosimy się z naszego domu do hotelu, wszak pokoje opłacone, a koledzy wyjechali do Anchorage. Cieszy nas ta zmiana, bo w hotelu mamy łazienkę i za niewielką opłatą mama Boba serwuje nam świetne domowe obiady. Póżnym wieczorem znów wyruszamy na rzekę, sheefishe biorą doskonale, już co prawda nie w każdym rzucie, ale złowienie 15-20 ryb na głowę zajmuje nam maksymalnie dwie godziny. Wędkarski raj!
169.
170
171.
Podczas łowów odwiedzają nas dwie małe Eskimoski, które już poznaliśmy pierwszego dnia, stanowimy dla nich swego rodzaju atrakcję, pewnie nie często widują tu obcych.
172. Jessica i Jessi
173.
Zjawia się też mieszkający w domu Bob'a, czyli do niedawna prawie nasz współlokator traper o imieniu Bob. Postać przedziwna, na pierwszy rzut oka "dziki człowiek, jeden z kolegów stwierdził, że z ręki by go nie karmił. Przyszedł nad rzekę z wędką, ale usiadł na brzegu, rozpalił ognisko i nie łowił. Wyglądało to tak, jakbyśmy zajęli jego miejsce. Głupia sytuacja.
174.
Jak widać Bob nie rozstawał się nigdy ze swym coltem kalibru 44. Po kilku minutach męczącego milczenia Andrzej postanowił porozmawiać z traperem i okazało się, że Bob jest niezwykle ciekawą postacią. Proszę sobie wyobrazić, że do Ambler przyszedł na piechotę z Minnesoty! Zajęło mu to dwa lata! Gdy usłyszałem ten fragment rozmowy, natychmiast odłożyłem wędkę i przysiadłem się do ogniska. Nie mogłem przegapić takiej opowieści. Bob odpowiadał chętnie na nasze pytania, opowiadał o surowych zimach w tym rejonie Alaski, gdzie temperatury rzędu -50 st.C nie należą do rzadkości. Podczas takich mrozów nawet Eskimosi nie wychodzą z domów i wtedy Bob jest w swym żywiole. Z jego opowieści wynikało, że najbardziej ceni sobie samotność, skończył studia w Minnesocie, ale wiedziony potrzebą obcowania z naturą dotarł na Alaskę i postanowił tutaj zostać. Zajmuje się traperstwem (a myślałem, ze ten zawód już nie istnieje), czasami oprowadza też turystów i ekipy filmowe, najczęściej jak mówił Japończyków. To w pewnym stopniu tłumaczyło wygórowane ceny, Japończycy pewnie płacą tyle, ile chcą Eskimosi.
Zapytany dlaczego przyszedł z wędką ale nie łowi Bob dał nam do zrozumienia, ze zajęliśmy jego miejsce, ale on ma czas i może poczekać, aż pójdziemy. Wyjaśnił też, że musi złowić 3- 4 duże sieje każdego dnia, by mieć czym karmić psy w zimie. Postanowiliśmy pomóc mu w zdobyciu zaopatrzenia i już po godzinie na brzegu leżała spora górka złowionych sieji. Żeby je zabrać Bob musiał pójść po Quada z przyczepką.
175.
Wróciliśmy do hotelu nałowieni do bólu rąk. Po kolacji każdy chyba zasnął w ciągu kilku minut.
Rano odwiedził nas niespodziewany gość, nasz niedoszły przewodnik! Zaproponował nam wypłynięcie łodzią na kilkugodzinne łowy sheefish'a na głęboki zakręt powyżej ujścia Ambler, czyli w miejsce do którego nie mogliśmy dojść. Nie bardzo mamy ochotę płynąć z nim gdziekolwiek, ryb nałowiliśmy się po uszy a jego po prostu nie lubimy...
Jednak Bob przekonuje nas, że popłynięcie z Eskimosem pomoże poprawić nasz wizerunek wśród tubylców i jemu też będzie łatwiej, bo już nie będzie tym, który gości niechcianych "białasów". Na taki argument nie mam mocnych, umawiamy się więc na popołudnie, ustalając cenę na 100 USD od głowy. Drogo jak cholera, ale niech mu będzie.
Po tych kilku dniach spędzonych na łowieniu i spaniu, spaniu i łowieniu czujemy się już trochę znużeni, czekając na przewodnika postanawiamy nie łowić. Leniuchujemy. Ja postanawiam poszwędać się po wsi, robię trochę fotek, interesują mnie zwłaszcza ludzie i ich życie. Niestety niewiele udało mi się podpatrzeć.
176. Wszyscy poruszają się quadami, nawet jeżeli do pokonania jest dystans 50 metrów. Chodzenie nie jest w modzie...
Starsze Eskimoski dostały od nas przydomek "foki", są tak samo pulchniutkie i tłuściutkie, jak te miłe zwierzątka.
177.
Tym razem przewodnik zjawił się punktualnie, ale żeby nie było całkiem bez niespodzianek przywiózł ze sobą syna. Tego już za wiele, nie po to płacimy chore pieniądze za łowienie z łodzi, żeby szwendał nam się tu jakiś małolat. Natychmiast protestujemy i staje na tym, że młody płynie z nami ale po dotarciu na miejsce wysiada i łowi sobie z brzegu.
178. Płyniemy.
Po dopłynięciu młody Eskimos wysiada a my zabieramy się za łowienie. Ryby biorą jak wściekłe! Łowisko znajduje się w głębokim zakolu z silnym nurtem, ilość ryb jaka się w tym miejscu znajduje przechodzi wszelkie wyobrażenie, po chwili już nawet nie zarzucamy, lecz wypuszczamy woblery kilka metrów poniżej łodzi, następnie przytrzymujemy w nurcie i po kilku sekundach następuje branie! Jeżeli ryba spadnie, natychmiast przynęta jest atakowana przez inną sieję. Normalnie obłęd i szaleństwo. Kątem oka widzę, że młody z brzegu też holuje. Mocuje się z rybą kilka minut po czym słychać głośny trzask i Eskimos stoi ze złamaną wędką. Wiem, że to chamskie ale wtedy poczułem coś na kształt satysfakcji, nie lubiłem Eskimosów, nawet tego młodzika, który przecież nic mi nie zrobił... Człowiek to jednak wredna natura...
179. Pechowiec.
180. A u nas tak bez przerwy.
Myślę, że kilka zdjęć będzie lepszym komentarzem do tych kilku godzin, niż jakikolwiek opis...
181.
182
183
184
185
186.
187.
Wracamy absolutnie spełnieni. Jadąc tutaj marzyliśmy o złowieniu chociaż jednej sieji arktycznej, chcieliśmy tą rybę przynajmniej zobaczyć, a okazało się, że dostaliśmy dar z niebios! Przez następne dwa dni nic się już nie zmienia. Łowimy, odpoczywamy. odpoczywamy, łowimy. Eskimosi już nie byli tacy nieufni, nawet przewodnik przyszedł się z nami pożegnać, gdy odjeżdżaliśmy z Bobem na lotnisko.
Wyprawa na Alaskę spełniła wszystkie moje marzenia, ta cudowna kraina nie zawiodła mnie. Niesamowite widoki, mnóstwo zwierząt, niedżwiedzie, łosie, orły i oczywiście cel wyprawy - łososie! Miałem okazję podziwiać te królewskie ryby na tarlisku, zobaczyć jak przemieniają się z "normalnej" srebrnej torpedy w czerwono- zielone potwory o drapieżnych paszczach.
Jestem zauroczony tą niezwykłą krainą i jeszcze zanim opuściłem Alaskę obiecałem sobie, że na pewno jeszcze tu wrócę. I dotrzymam słowa!
Każdemu z Was życzę takiej wyprawy, te przeżycia warte są każdych pieniędzy. Tym bardziej, że żyje się tylko raz.
Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli zajrzeć do tego wątki, Wasze komentarze bardzo mnie podbudowały, wiedziałem, że piszę nie tylko dla siebie...
Jeszcze raz dziękuję.
Koniec.
#74
Napisano 28 luty 2010 - 19:58
#75
Napisano 28 luty 2010 - 20:42
#76 (Jacek Zięba)
Napisano 28 luty 2010 - 21:01
Z wielką przyjemnością obejrzałem i przeczytałem całą relację i muszę powiedzieć że narobiłeś mi apetytu na więcej Planujesz opisać też jakieś inne swoje wyprawy, a może już gdzieś wcześniej pisałeś?? - w takim wypadku poproszę o link
#77
Napisano 28 luty 2010 - 21:05
#78
Napisano 28 luty 2010 - 21:24
Wspaniała przygoda i świetnie opisana. Piękne zdjęcia były dodatkowym atutem.
Gratulacje. Powinieneś pisać książki.
#79
Napisano 28 luty 2010 - 23:51
Jackos, nie opisywałem dotychczas żadnych wypraw, gdy przygotuję zdjęcia, to spróbuję na naszym forum opisać wyjazd na Płw. Kolski.
#80
Napisano 01 marzec 2010 - 11:08
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych