Dyskusja nadzwyczaj ciekawa, nie pierwsza zresztą na ten temat, więc chyba zaryzykuję i swoje 3 grosze też wtrącę...
Ponieważ praktycznie całe swoje życie fotograficzne spędziłem z analogiem w ręku, a zdigitalizowałem się trochę ponad 2 lata temu, nic więc dziwnego, że czuję się bardzo mocno powiązany emocjonalnie z "tamtą" epoką i wszelkie moje przemyślenia zawsze będą skażone sentymentem do celuloidu pokrytego żelatyną. Bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że technikę ciemniową - zarówno negatywową, jak i pozytywową - miałem opanowaną w stopniu wyższym od średniej krajowej, jakkolwiek zdjęcia zawsze robiłem "średnie" i nigdy nie wyszedłem poza stadium zaawansowanego amatora.
I tak proces tworzenia zdjęcia wyglądał u mnie następująco:
1. Naświetlenie - czyli ustawić na aparacie wszystko co potrzeba i nacisnąć spust migawki.
2. Wywołanie negatywu. I tu zaczyna się pierwsza ingerencja w naturę: przy oświetleniu kontrastowym negatyw dostawał znacznie więcej światła na wstępie, za to znacznie mniej minut kąpieli, przy badziewnej pogodzie w głębi lasu - przeciwnie wprost.
3. Wykonanie odbitki. We wczesnych latach w użyciu było 5 gradacji papieru, później przyszła wygoda w postaci Multigrade'a i filtrów, albo głowicy barwnej. Oprócz doboru kontrastu równiez wyłącznie ode mnie zależało ile papier dostanie światła, czyli jaka będzie średnia gęstość ogólna otzrymanego obrazu. W kolorze dochodziła jeszcze filtracja wstępna, czyli wpływ na tonalność, która wcale niekoniecznie musiała być zgodna z rzeczywistością, dobierało się ją tak, aby osiągnąć jak najlepszy odbiór zdjęcia. No i oczywiście zabawa paluszkami, tekturkami, watą na drucie i co tam było pod ręką w zbożnym celu przymaskowania fargmentów, które uparły się stracić szczegóły w cieniach...
A teraz konkluzja: czytając niektóre wypowiedzi fanów techniki analogowej (do których ciągle zaliczam moją skromną osobę) mam czasami wrażenie, że ktoś chce, żebym czuł się UPOŚLEDZONY i nie mógł korzystać z narzędzi, do których przyzwyczaiłem się przez 36 lat siedzenia w ciemni...
Wywoływanie RAW'a - ingerencja w obraz jak najbardziej dozwolona, podobnie jak przy wywoływaniu negatywu.
Zmiana w programie graficznym jasności, kontrastu, nasycenia, balansu - jak najbardziej dozwolona, chyba że również zabronimy robienia tego "na mokro".
Rozjaśnianie i przyciemnianie selektywne - chciałbym mieć tyle włosów na głowie ile razy maskowałem fragmenty papieru...
Kadrowanie - chyba nigdy w życiu nie zdarzyło mi się zrobić odbitki z pełnej klatki i zupełnie nie widze powodu, dla którego miałbym z tej metody poprawiania kompozycji rezygnować po przejściu na technikę cyfrową.
Stemplowanie - kiedyś nazywało się to retuszem i świaczyło o wielkiej biegłości technicznej fotogrfującego, teraz czasami wyśmiewane i potępiane. Oczywiście nie mówię tu o DOMALOWYWANIU fragmentów zdjęcia, tylko usuwaniu np. kurzu z matrycy, albo niedopałka leżącego na pierwszym planie i przegapionego w momencie fotografowania.
Jeżeli naciskam spust migawki, to najczęściej dlatego, że zobaczyłem coś, co zrobiło na mnie tak duże wrażenie, że chciałem się nim podzielić z innymi. I przygotowując obraz do prezentacji staram się jak najlepiej i najwierniej oddać właśnie to wrażenie.
A na komiec gratuluję wszystkim, którzy doczyatli do końca i nie usnęli...